Wiele razy mijając wsie wieksze i mniejsze, a także krazac po ulicach karebskich
miast, slyszalem strzepy rozmaitych ludowych opowiesci, bajan i legend, ktore
opowiadane z pokolenia na pokolenie opisuja zdarzenie dziejace się przed wiekami.
Jedna z najciekawszych opowiesci, jakie udalo mi się zaslyszec, byla z cala
pewnoscia legenda o Gotfrydzie I'dethe i jego mistycznej walce z Ungorem, nieumarlym
lordem.
Dzielny to byl wojak z tego Gotfryda, oj dzielny, a procz tego naznaczony
przepowiednia, podlug ktorej mial on byc Wybrancem - pogromca nieumarlych. Gdy byl
dziecieciem, rodzice powierzyli go w opieke zakonowi Srebrnego Smoka. Wszak zakon ten
slynal z meznych rycerzy, jacy nieustannie szkolili swe umiejetnosci, by kiedys
wreszcie odeprzec nieustajace zagrozenie nadchodzace że wschodu. Gotfryd pilnym
byl uczniem, a gdy osiagnal wiek szesnastu lat, pasowano go na rycerza i juz wtedy
liczni medrcy zamieszkujacy Luce-del-sole wrozyli mu swietlana przyszlosc. W to, że
mlodzieniec byl doskonalym rycerzem nie watpil nikt, ale nikt też jeszcze wtedy
nie śmial przypuszczac, że dokona on czynow, ktore przez dlugie wieki opiewac beda
piesni i ballady.
Tak oto dorastal Gotfryd, a gdy ukonczyl dwudziesty rok zycia, osiagnal status
palladyna Srebrnego Smoka, co bylo nie lada wyroznieniem. Niektorzy zabobonni
i co strachliwsi mieszkancy miasta zaczeli szeptac, iz mlodzian miast walczyc z
nieumarlymi, znajduje się na ich uslugach, bo tylko dzieki mrocznej magii smierci
mozliwe sa tak szybkie i niesamowite postepy we wladaniu orezem oraz nauce zakonnych
kronik. Pogloski te z czasem stawaly się coraz bardziej uciazliwe dla zakonu i dla
samego Gotfryda, wszak wiadomo, iz prosty lud nie mogl pojac rzeczy tak bardzo
zwiazanych że sfera duchowa i jej tajemnicami. Rada zakonna oraz najstarsi rycerze
musieli jednak podjac drastyczne kroki, by raz na zawsze nie stracic zaufania, jakie
pokladal w nich lud. Wezwali wiec przed swe oblicze mlodego palladyna i nakazali
mu wypelnienie przepowiedni, ktora objawil jego rodzicom Asteriusz Wielki przy jego
narodzinach. Gotfryd zgodzil się na to bez wachania wierzac w prawdziwosc objawienia,
po czym biorac jedynie nieliczne swite udal się na poludnie, w kierunku gor Shaer,
gdzie jak chodzily sluchy, nieumarli przygotowywali się do ostatecznego uderzenia
na Luce-del-sole oraz inne miasta Karebii. Sytuacja byla wiec powazna i coz mogl
zdzialac tutaj jeden rycerz z kilkoma pomocnikami? Zapewne owa wyprawa Gotfryda
skonczylaby się tragicznie, gdyby nie nagla i niespodziewana ingerencja boska. Otoz,
gdy zakonnik dotarl na skraj owianych tajemnica gor Shaer, zauwazyla go grupa
obozujacych na zboczach szkieletow, ktore w liczbie kilku setek oraz kilkudziesieciu
ozywiencow stanowiacych elite wsrod wojsk nieumarlych, ruszyly na niego prowadzone
przez slynnego Wera Krwistookiego, wysokiego jak dab ozywienca pochodzace że
wschodnich krancow Ith'var. Wszystko wydawalo się byc skonczone i gdy w Gotfrydzie
i jego towarzyszach nadzieja powoli umierala, niebo rozdarla blyskawica, a zaraz
po niej ozwal się boski glos mowiac 'Biada wam nedzne istoty, biada! Trza wam bylo
na zawsze pozostac w swych ciemnych mogilach!'. Zaraz potem zaszla rzecz nieslychana,
gdyz z nieba zaczely wylaniac się sylwetki rycerzy w lsniacych zbrojach dosiadajacych
smoki o srebrnej, pokrytej luskami skorze. Strach nie do opisania wybuchl w szeregach
przekletych wrogow i tylko Wer Krwistooki probowal powstrzymac panike raz po raz
zabijajac swych uciekajacych podwladnych. Na nic to się jednak zdalo! Pierwszy z
mistycznych jezdzcow dopadl nieumarlego dowodce i jednym ciosem blyszczacego miecza
pozbawil go glowy. Tak oto skonczyl Wer Krwistooki, ale sama bitwa dopiero się
rozpoczela. Zza szytow gorskich wylonily się kolejne hordy obozujacego nieopodal wroga
i pedzone jakas straszliwa sila ruszyly w wir walki tnac na oslep wszystko i wszystkich,
ktorzy dostali się pod ich ostrza. Gotfryd I'dethe oraz jego swita także walczyli i to
rownie meznie jak jezdzcy na smokach. Pod mieczem palladyna glowy padaly gesto i gdy
wokol zabraklo na moment przeciwnikow spojrzal przed siębie, a jego oczom ukazala się
potezna sylwetka odziana w czarna szate i takiegoz koloru kaptur, zza ktorego zionely
jedynie krwistoczerwone oczy lorda nieumarlych Ungora. Demon rowniez zauwazyl Gotfryda
i w mgnieniu oka doskoczyl do niego biorac zamach swym runicznym toporem i tnac w
zakonnika, ktory unikajac tego morderczego ciosu wyprowadzil sztych mieczem... jednak
przeszyl on pustke. Walka miedzy tymi dwoma doskonalymi wojownikami trwala wiele
dlugich minut, a podczas tego czasu niejeden z nich bliski byl konca swego zywota. Podczas
gdy oni toczyli swoj morderczy pojedynek, bitwa wokol dobiegala konca... sily smierci
cofaly się pod naporem boskich zastepow Asteriusza Wielkiego, lecz także po stronie
smoczych jezdzcow straty byly znaczne, a ich ciala opadaly na zbocza gor Shaer zamieniajac
sie w kamienne posagi.
Tymczasem walka Gotfryda i Ungora przeniosla się na szczyt pobliskiej gory zwanej
Gora Otchlani, gdyz podlug najstarszych podan wznosila się ona tuz nad bezdenna szczelina.
Walczyli tam jeszcze wiele godzin i nawet gdy bitwa na stokach zakonczyla się zwyciestwem
boskich sil, oni nadal toczyli swoj morderczy boj. Gotfryd powoli opadal z sil, jego ramiona
zaczynaly odmawiac mu posluszenstwa, natomiast demon wydawal się niezmordowany i to on
przejal inicjatywe w walce. I gdy blisko bylo do ostatecznej kleski zakonnika, nagle
owladnela go fanatyczna sila, ktora obdarzyl go Asteriusz. Opetany wizja zwyciestwa
z nowym zapalem ruszyl do walki z Ungorem i jal go spychac ku krawedzi szczytu. W oczach
demona zablysl gniew i nienawisc, jednak nawet ten jego zapal, utkany z czarnych nici
smierci, nie byl w stanie powstrzymac Gotfryda wciaz pozostajacego w niemal boskim uniesieniu.
Palladyn zwarl orez z bronia nieumarlej kreatury na samej krawedzi Gory Otchlani i
olbrzymia sila zadal ostatni cios w tej walce, a demon z piskliwym, przeszywajacym
wrzaskiem spadl w glab otchlani. Niebo zasnulo się ciemnymi chmurami, ktore dopoki brzmial
krzyk Ungora, dopoty mruczaly gniewnie ciskajac pioruny w Gotfryda... Po chwili jednak
wszystko ustalo, a niebo rozpogodzilo się, zupelnie tak, jakby i tam na niebosklonie
prawosc zwyciezyla zgnilizne. Wspaniale to bylo zwyciestwo, lecz i po stronie zakonnej oraz boskiej
straty byly znaczne. Ci sposrod smoczych wojownikow, ktorzy poniesli smierc, zastygli
na zboczach gor Shaer, a zbocze to nazwane zostalo Zboczem Kamiennych Smokow i ponoc
istnieje naprawde, gdzies w glebi karebskich gór...
Gotfryd natomiast powrócił do Luce-del-sole, a mieszkańcy, którzy znali już radosna
nowine przywitali go z euforią i na rekach zanieśli do świątyni w centrum miasta, gdzie
został ogłoszony pierwszym w historii zakonu Wielkim Mistrzem. Od tej pory rozpoczeło się
jego swiatle panowanie, ale to już zostawiam na inna opowieść...
Spisał Uczony i Historyk Karski
Koren Anaga.
|